Izrael – dziennik wyprawy – dzień 4
Poranek w Nazarecie okazał się dość chłodny, o ile nie najchłodniejszy podczas całego wyjazdu. No ale wiadomo, nic nie rozbudza i orzeźwia tak, jak zimy prysznic przed całym dniem podróżowania. Ale przejdźmy do konkretów.
Początkowy plan był taki, żeby skorzystać z możliwości, którą oferował nam hotel i zwiedzić miasto z przewodnikiem. Został on jednak zaktualizowany z samego rana, bo okazało się, że wycieczka zostaje odwołana. Tak więc szybka aktualizacja Google Maps, sprawdzenie co jest w okolicy do zobaczenia i ruszamy! Wszak chcemy też po południu skoczyć do Hajfy, więc trzeba się streszczać!
Na początku, z racji tego, że mieliśmy najbliżej, udaliśmy się do Źródła Marii, czyli miejsca, gdzie miało miejsce Zwiastowanie. Fakt faktem, przechodziliśmy już tam dzień wcześniej, poszukując prowiantu na wieczorną posiadówkę, mimo to niektórzy byli zaskoczeni „że to tutaj”, ale nie każdy jest spostrzegawczy.
Następnie udaliśmy się wzdłuż jednej z ważniejszych ulic miasta w kierunku Świątyni Zwiastowania Pańskiego, gdzie spędziliśmy kilka chwil na zadumie i podziwianiu obrazów przedstawiających Zwiastowanie widziane oczami różnych kultur. Jednym z bardziej futurystycznych obrazów był ten z USA, ale udało nam się odnaleźć też polskie akcenty. Tuż obok Świątyni trafiliśmy do Kościoła św. Józefa, gdzie z Patrykiem zwróciliśmy uwagę na tablicę przy wejściu. Pochodziła z 20 maja 1944 roku i upamiętniała młodszą szkołę ochotniczek PSK. Kolejny polski akcent!
Kolejnym punktem miał być skansen, jednak po dotarciu na miejsce stwierdziliśmy, że nie jest on wart naszych szekli i zmieniliśmy plan na targ. Przedtem jednak udało nam się trafić na pana, który sprzedawał świeżo wyciskany sok z grejpfrutów. Dziesięć szekli za półlitrowy kubek to bardzo dobra i pyszna cena! Mógłbym powiedzieć, że na tym miły dzień dla mnie się skończył, bo Patryk lekkim szturchnięciem, a potem ja próbą łapania telefonu nadałem mu chyba drugą prędkość kosmiczną, ponieważ uderzył o ziemię i stłukł cały ekran. Osobista tragedia… nie! Wszystko działa, a najważniejsze, że działa aparat! Jedziemy dalej! Na targ!
Targowisko było bardzo podobne do tego w Jerozolimie, wąskie uliczki, przejścia zadaszone jakkolwiek, no i wszędzie sklepiki oferujące wszystko, od RTV, AGD poprzez owoce, ciuchy po regionalne przyprawy. I właśnie tutaj przypomniało mi się, że Marek lubi gotować, więc dwie wizyty u sklepiku spowodowały, że byłem bogatszy o jakieś 300 gram szafranu i biedniejszy o 15 szekli. Ale pomysł z zakupami był nie tylko moim pomysłem, bo większość naszej ekipy obkupiła się jak nie przyprawami to kawą lub innymi smakołykami. A była dopiero 13… czyli idealny czas, żeby wyruszyć do Hajfy!
Nazaret od Hajfy dzieli niecała godzina drogi, tak więc chwilę po czternastej byliśmy już na miejscu. Pierwszym celem naszej wycieczki były sławne ogrody Bahá’í Gardens. Niestety, okazało się, że są zamknięte, ale udało nam się zrobić kilka ekscytujących zdjęć z górnego tarasu widokowego, które możecie podziwiać w miniaturce do tego posta.
Kolejnym punktem, na który namówił nas Patryk były wiszące mosty w parku Nesher. Udało nam się trafić tam dość szybko i od razu ruszyliśmy w poszukiwaniu głównej atrakcji.
Oczywiście, bez znajomości dokładnej lokalizacji mostów spędziliśmy trochę czasu na ich poszukiwaniu. Po dotarciu na miejsce widoki zrobiły na nas naprawdę niesamowite wrażenie, a most jest po prostu zawieszony ponad koronami drzew!
Po kilku zdjęciach i przeszkodzeniu Młodej Parze w sesji zdjęciowej udaliśmy się z powrotem do auta. Ale co to by była za podróż, jeśli byśmy nie zeszli z wyznaczonego głównego szlaku na jakiś ledwo widoczny. Przedzieranie się w lekkim błocie, po śliskich kamieniach i przez chaszcze sprawiło nam dużo przyjemności. Tak samo, jak szkolnej wycieczce czternastolatków… No ale przynajmniej znaleźliśmy jaskinię! I to taką z dziurą!
Po sesji fotograficznej wewnątrz ruszyliśmy do auta, gdzie czekał na nas Kamil i ruszyliśmy w kierunku parku narodowego Karmel, jednak jako że było już późno i zrobiliśmy się niesamowicie głodni, postanowiliśmy odwiedzić jakąś miejscowość w poszukiwaniu pożywienia. Ale przedtem odwiedziliśmy parking z widokiem na mnóstwo zieleni!
Od fotografa, którego spotkaliśmy w parku Nesher dowiedzieliśmy się, że lokalnej kuchni możemy spróbować w miejscowości Isfiya. I tutaj był moment, w którym mieliśmy chwilę zawahania, czy skierować się ku jedzeniu, czy na zachód słońca w Atlit. Niestety jedzenie wygrało, ale dziś i tak mieliśmy mnóstwo pięknych widoków.
W polecanej miejscowości spędziliśmy chwilę czasu, odwiedzając sklep i kupując trochę słodkości i owoców, oraz każdy zapolował na jakieś przekąski. Ja i Karol wylądowaliśmy w piekarni, gdzie udało nam się pogadać z miejscowymi dziewczynami i zwiedzić zaplecze odwiedzając toaletę i mając okazję zobaczyć sprzęt do pieczenia, którego używa się w piekarni.
Potem grzecznie spakowaliśmy się do samochodów i wyruszyliśmy w kierunku hotelu w Nazarecie. Wieczór, który nas zastał, gdy dotarliśmy na miejsce, udało nam się spędzić, znajdując świetnego kebaba, a potem racząc się bordowym trunkiem i rozmawiając. Chłonęliśmy ciepło izraelskiej pogody, bo jutro o 5 planowaliśmy wyjechać w kierunku lotniska…
Najnowsze komentarze